WYSPIARZ niebieski
Jedyny tygodnik ukazujący się w Świnoujściu, Międzyzdrojach i Wolinie

Przed sądem o kasie świnoujskiego urzędu

23.01.2013 17:17

Przed sądem o kasie świnoujskiego urzędu

Pokrętnie, niespójnie ...i bez pamięci

W Sądzie Okręgowym w Szczecinie we wtorek 9 .10. odbył się kolejny odcinek tasiemcowego serialu pt. „Jak urzędowa kasjerka okradała kasę wybitnego świnoujskiego samorządowca” , czyli rozprawa w pięcioletnim procesie Jolanty K., kasjerki Urzędu Miasta Świnoujście, która bezkarnie okradała urzędową kasę w czasie prezydentury Janusza Żmurkiewicza. Przypomnijmy, że kasjerka została aresztowana za tę kradzież w 2004 r., a jako współoskarżona w tym procesie występuje z tytułu braku nadzoru Wiesława M., dawny naczelnik Wydziału Księgowości UM. Jak zaznaczał sędzia to było przedostatnie spotkanie przed sądem w tej sprawie. Finał ma nastąpić w grudniu i jak się przewiduje potrwa wiele godzin. Wtorkowa rozprawa obnażyła pokrętność i niespójność wypowiedzi oraz zaskakujący w ważnych kwestiach brak pamięci urzędowej informatyczki, a także odsłaniała przy okazji słabości aparatu kontrolnego świnoujskiego urzędu .

Tym razem przed szczecińskim sądem znowu nie pojawiła się trzyosobowa grupa świadków narodowości Romskiej, bowiem nie udało się ustalić tego, gdzie obecnie przebywają, a wszystkie ich adresy były nieaktualne. Przypomnijmy, że jednej z tych właśnie osób, Sławomirowi B. - jak twierdzi Jolanta K. - miała ona przekazywać kradzione z urzędu pieniądze będąc jakoby przez niego szantażowaną. Sąd po tej kolejnej nieudanej próbie wydaje się, że już ostatecznie zrezygnował z tych nieosiągalnych świadków. Przed sądem natomiast zeznawała Małgorzata Bielenis, 42-letnia informatyk Urzędu Miasta Świnoujście i 58-letni Gustaw Szydłowski, naczelnik Wydziału Audytu i Kontroli świnoujskiego Urzędu.

Najdłużej zeznawała M. Bielenis, która wcześniej już trzykrotnie składała wyjaśnienia w tej sprawie. Jej wypowiedzi i odpowiedzi na pytania cechowała 9 bm. niespójność, pokrętne momentami tłumaczenia, brak odpowiedzi na proste pytania i permanentny brak pamięci. W urzędzie należał do niej m.in. zakup sprzętu, konsultacje oprogramowania komputerowego, omawiała programy i ich funkcjonowanie z urzędnikami. Z racji swojego stanowiska była zaangażowana we wprowadzenie do użytkowania programu kasowego, który w efekcie umożliwiał właśnie kasowanie operacji wpłat i wyprowadzanie pieniędzy. M. Bielenis mówiła o spotkaniach tworzących ten program programistów ze świnoujskiej firmy P., a później F. z pracownikami urzędu .Pamiętała, że brały w tym udział kasjerka Jolanta K. i pomagająca jej urzędniczka. Jak mówiła „naczelników nie pamiętam, choć brali udział” . Informatyczka nie pamiętała też czy ten specjalnie tworzony program był objęty okresem testowania przed jego wdrożeniem (!). Nie pamiętała także usterek programu i jedynie mówiła o wyłączeniach prądu po których trzeba było przeindeksować jego bazę.

- Czy program miał usterki systemowe i czy ktoś to zgłaszał – dociekał sędzia

- Ciężko to powiedzieć. Nikt nie zgłaszał tego, że w jakiejś części , czy całości program jest źle zaprogramowany - odpowiadała M. Bielenis.

- Czy pani dostrzegała jego mankamenty? - pytał sędzia.

- Ja nie dostrzegałam – mówiła informatyczka

W odpowiedzi na pytanie sędziego o zabezpieczenia programu Bielenis mówiła, że zakres wglądu w pracę programu był zależny od poziomu uprawnień. Naczelnicy mieli najszerszy wgląd, ale tylko w zakresie swojej specjalności.

- Czy naczelnik Wiesława M. zgłaszała problemy w programie i rozmawiała na temat pracy programu? - pytał sędzia

- Nie przypominam sobie - odpowiadała Bielenis

- A może Wiesława M. pisemnie zgłaszała uwagi do tego programu? - dociekał sędzia

- Nie pamiętam – odpowiadała Bielenis.

W czasie odczytywania przez sędziego poprzednich zeznań informatyczki wyszło na jaw, że wcześniej mówiła, iż były przymiarki do przeprowadzenia zmian w programie kasowym, a te poprawki robiła Pani Gawrońska. Później zarówno sędzia jak i prokurator przez dłuższy czas usiłowali się dowiedzieć od M. Bielenis, czy naczelnicy ze swojego poziomu wglądu do programu mogli monitorować zapisy i prześledzić operacje w dłuższym okresie. Informatyczka pokrętnie raz odpowiadała, że była taka możliwość , ale nie on-line. Za chwilę mówiła, że nie wie , nie pamięta, czy naczelnik ze swojego poziomu mógł to robić. Po czym znowu zaznaczała, że była opcja możliwości sprawdzania. Również obrońca Wiesławy M. pytał czy naczelnik mógł mieć wgląd do usuniętych operacji oraz pierwotnej wersji zapisów.

- Nie wiem – odpowiedziała M. Bielenis.

Współoskarżona, była naczelnik Wiesława M. przypomniała informatyczce podczas rozprawy o swoim wcześniejszym piśmie kierowanym do niej w którym informowała o źle działającym programie kasowym. Przywołała także zapis z protokołu po kontroli NIK-u (kwiecień 2003 r.) do którego pisemnie pod groźbą przecież odpowiedzialności karnej Małgorzata Bielenis złożyła oświadczenie, że w kontrolowanym okresie urząd użytkował program Biuro Obsługi Podatnika, że program jest zgodny z przepisami, spełnia zasady ochrony i zabezpieczenia danych, iż badanie systemu rachunkowości nie wykazało nieprawidłowości , a program zapisuje każdą zmianę zapisaną przez użytkownika. Tym samym informatyczka zapewniała NIK o prawidłowości programu i jego zgodności z ustawa o rachunkowości. Na to M. Bielenis stwierdziła , że w bazie programu kasowego były wszystkie dane, a program odnotowywał każdą zmianę użytkownika, ale tylko w bazie.

- Czy naczelnik miał wgląd do bazy, czy tylko do programu ? - pytał sędzia.

-Chyba nie. Nie wiem. - odpowiadała informatyczka M. Bielenis.

- Czy naczelnik mógł wejść do programu i stwierdzić usunięcie operacji ? - nalegał na odpowiedź sędzia

- Tego nie wiem - mówiła Bielenis

W końcu sędzia chcąc uzyskać jasną odpowiedź od informatyczki podał przykład: Kasjerka z 15. operacji skasowała 10. Czy jako naczelnik wchodzę do programu to widzę 5., czy też z poziomu programu dostępnego dla naczelnika mogę stwierdzić tych pozostałych 10 operacji?.

- Nie wiem – odpowiadała informatyczka Bielenis.

W tym momencie współoskarżona Wiesława M. złożyła oświadczenie : Nie miałam możliwości dostępu do baz danych, a z pozycji programu nie miałam możliwości skontrolowania pracy kasy.

Współoskarżona okazała w sądzie także urzędową notatkę służbową z postępowania w sprawie udzielenia zamówienia publicznego z wolnej ręki na przedłużenie korzystania z tego programu kasowego, którego dokonała informatyczka .

- Ja przygotowałam tylko dokument, a szefostwo mówiło, że trzeba przedłużyć umowę z firmą F. - broniła się M. Bielenis

 

Równie zaskakujące były stwierdzenia naczelnika Gustawa Szydłowskiego dla którego najważniejsze dokumenty źródłowe to te pisane, a nie zapisy w komputerze. Kontrolę w urzędowej kasie G. Szydłowski wraz z pracownikami wydziału przeprowadził we wrześniu 2004 r na polecenie prezydenta wobec podejrzeń o występujących tam nieprawidłowościach. Skontrolowali zgodnie z zaleceniem jak twierdził naczelnik tylko stan kasy na dany dzień. Wykazano w zasadzie jedynie drobną niezgodność ze stanem kasy rzędu 39 groszy. Pytany o kontrolę w urzędowej kasie Szydłowski mówił m.in. „ Nie kontrolowaliśmy programu kasowego, bo nie mieliśmy takich kompetencji, ani się na tym nie znaliśmy” .

- Czy ta kontrola miała szanse wykryć nieprawidłowości? Przecież jeśli prezydent mówił, że się źle dzieje w kasie to coś to oznaczało? - pytał sędzia.

- Nikt sobie wtedy nie zdawał sprawy z tego co się dzieje. Dla nas jeśli czegoś nie było w systemie to tego nie było. - odpowiadał G. Szydłowski. Sędzia też dopytywał , czy były w kasie dokumenty których tam być nie powinno, czy też rzeczy osobiste. Naczelnik mówił tylko, że coś było, ale tego nie pamięta.

Te i inne słowa naczelnika obnażały smutną prawdę, że Wydział Audytu i Kontroli jest jakby mało kompetentny i bada tylko powierzchownie, co podważa zasadność i wartość merytoryczną takiej kontroli. Co to bowiem za kontrola, czy też inwentaryzacja jeśli ograniczono się do policzenia kasy i przejrzenia pisanych dokumentów nie wgłębiając się w zapisy bazy programu. Bez takiego badania nie można było przecież kompleksowo ocenić prawidłowości funkcjonowania urzędowej kasy. Aby skontrolować prawidłowo i kompetentnie działalność kasy, czy też prawidłowo sporządzić inwentaryzację, którą także wykonywał naczelnik Szydłowski należało uprzednio dokonać segregacji i wyceny dokumentów w stopniu rzeczywiście wypłaconych kwot oraz podzielić gotówkę w kasie stosownie do poszczególnych etapów realizacji finansowej dokumentów. Tego po prostu zabrakło, co podważa sens przeprowadzenia jakiejkolwiek kontroli czy inwentaryzacji w uproszczonej formie.

Wątpliwości w zeznaniach naczelnika Szydłowskiego dotyczyły też różnic w datach, kwotach ujętych w inwentaryzacji i niezauważonej podobno torebki oskarżonej z kwotą 6-7 tysięcy złotych.

Kolejna, ostatnia już odsłona tego procesu ma się odbyć w grudniu. Jako pierwsza ma wtedy zeznawać przed sądem Skarbnik Miasta Iwona Górecka-Sęczek, która pomimo tego, że nie prowadziła windykacji co należało wyłącznie do jej obowiązków nie była dotąd niepokojona przez prokuraturę.

 

KMN


© Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie i wykorzystywanie materiałów bez zgody redakcji zabronione.

Tygodnik "WYSPIARZ niebieski"
Świnoujście  •  ul. Armii Krajowej 12  •  Pasaż Centrum  •  I piętro, p. 109
Tel. +48 91 327 10 64  •  Tel./Fax +48 91 321 54 36

www.wyspiarzniebieski.pl