WYSPIARZ niebieski
Jedyny tygodnik ukazujący się w Świnoujściu, Międzyzdrojach i Wolinie

23.01.2013 15:14

Świnoujski „Wyspiarz Roku” 2011 - JÓZEF PLUCIŃSKI

Urodził się na Wileńszczyźnie, a dzieciństwo spędził w Kazachstanie. Od 1947 roku związany z Pomorzem Zachodnim. W 1974 roku założył Muzeum Rybołówstwa Morskiego w Świnoujściu i jego dyrektorem był przez trzydzieści lat. Archiwista. Doktor nauk historycznych. Od kilku lat pisze książki o Świnoujściu, które nazywa „zeszytami”. W 2010 roku w toruńskim Urzędzie Marszałkowskim z rąk wicewojewody kujawsko – pomorskiego odebrał „Krzyż Zesłańców Sybiru”. Natomiast w piątek 23 marca jak to w kilku słowach zostało ujęte - „za popularyzowanie z wielką swadą i często w jakże niekonwencjonalny sposób wiedzy historycznej o Świnoujściu i regionie oraz umiejętne zaszczepianie wśród młodego pokolenia zainteresowań czasem minionym i analogiami do współczesności” - otrzymał tytuł WYSPIARZ ROKU 2011

W.n.: Zeszytów ukazało się jak do tej pory pięć. O tym najnowszym pisaliśmy niedawno na naszych łamach, a poprzednie, następne?

Józef Pluciński: Pierwszy to z dziejów żeglugi, portu i latarni morskiej, drugi o mieszkańcach Świnoujścia do 1945 roku, trzeci dotyczył kościołów, cmentarzy i pomników, następny mówił o Świnoujściu na przełomie wieków. Ale sentymentem, jak każdy autor, darzy się ostanie dziecko. Szósty zeszyt ukaże się jeszcze w tym roku. Opracowanie następnych jest już bardzo zaawansowane, szósty będzie na pewno o prawobrzeżu. Muszę powiedzieć, że o Kliczu, Chorzelinie, Kazimierzowie, Ognicy, Przytorze, Warszowie materiałów nie ma zbyt wiele, a są to niesłychanie ciekawe miejsca z punktu widzenia historyka. I takich opracowań nie ma w ogóle. Może jest coś więcej o Karsiborze. Muszę powiedzieć, że ich opracowywanie jest niesłychanie frapujące. Przecież każde ze starych domostw ma swoje ciekawe historie.

W.n.: Odbywa Pan sporo spotkań autorskich, wygłasza Pan gawędy o naszym mieście...

J.P.: Moi słuchacze to przede wszystkim ludzie średniego pokolenia, którzy zdarza się, że do posiadanych przeze mnie wiadomości coś ciekawego dodają. Bardzo fajni są młodzi słuchacze, ze swoim świeżym spojrzeniem, dociekliwością, pomysłami. W internecie napisałem już ze dwieście różnego rodzaju historyjek, co zawdzięczam pewnemu młodemu człowiekowi, który na jednym ze spotkań zadał mi pytanie: dlaczego swoich gawęd nie zamieszczam w internecie. No i zamieściłem.

W.n.: Kiedy był Pan dyrektorem muzeum, to czy nie należało już wówczas sięgnąć po pióro?

J.P.: Wcześniej nie miałem na to czasu z uwagi na pracę zawodową. Bo jeśli właściwie traktuje się to, co chce się coś robić, to trzeba temu poświęcić wiele czasu. Przez trzydzieści lat dyrektorowałem muzeum, a to była duża odpowiedzialność.

W.n.: Jest Pan członkiem Stowarzyszenia Archiwistów Polskich

J.P.: Jestem członkiem założycielem Polskiego Stowarzyszenia Archiwistów oddziału w Szczecinie. Było to w 1964 roku. Na samym początku było nas dziesięcioro. Ale to już historia.

W.n.: Piszę historią mojego miasta, bo...

J.P.: I jako mieszkaniec i jako historyk czuję się spełniony. Jeszcze nie do końca, ale spełnionym. Chyba oddaję dług wobec społeczeństwa, bo w moim przypadku taki był. Wywodzę się z ludzi, których dzisiaj się określa mianem „sybiracy”. W 1947 roku przyjechaliśmy z Kazachstanu. Mama i dwójka dzieci. Od społeczeństwa otrzymałem wykształcenie. Sporo kosztowało nasze leczenie. Teraz to, co robię, to może zbyt duże słowa, ale w ten sposób spłacam ten dług. Wobec miasta też. Przecież ja tu przyjechałem tylko na... dwa lata, bo tak się wtedy przyjeżdżało.

W.n.: Jest Pan żeglarzem i człowiekiem miłującym góry...

J.P.: Góry już teraz mniej, a to z powodu poważnej kontuzji nogi. Ale do gór miłość została. Jadę tam, kiedy tylko mogę, ale już tylko pochodzić. Narciarstwo już niestety nie. A żeglarstwo? Od kiedy tu jestem. Przecież nie sposób było nie żeglować. „Ajpir” - taką nazwę nosi moja łódka, a nazwa wzięła się od skrótu imion moich dwóch ulubionych psów – Pirania i Ajaks.

W.n.: Czy historyk to tylko żmudne poszukiwania materiałów?

J.P.: Zdawałoby się, że tak. Ale tak naprawdę to wielkie „przygody” w czasie. Podam taki przykład. Przed laty w Świnoujściu był w uzdrowisku lekarz o nazwisku – Kaszubski. Przekazał mi album ze swoimi zdjęciami z wojennych dróg. Przeglądałem go przez lata i na wszelkie możliwe strony. Nie ma w nim żadnych zapisów. Zupełnie nic, oprócz tej wojennej drogi na zdjęciach. Któregoś razu – niedawno - otworzyła mi się całkiem przypadkowo strona z Łukowem Podlaskim, a tam zdjęcie „mojego” doktora. Obdzwoniłem wszelkie możliwe instytucje w tym mieście w poszukiwaniu wiedzy o tym człowieku. Długo by opowiadać. W końcu trafiłem do tamtejszego dziennikarza, który właśnie zbiera wszelkie materiały o tym ciekawym człowieku. Nawiązaliśmy ożywiony kontakt. Dość powiedzieć, że postać tego lekarza będzie jednym z moich następnych bohaterów książkowych.

W.n.: Czym kieruje się Pan w życiu?

J.P.: Mam takie swoje życiowe credo: Być służebnym wobec społeczeństwa, a nie służalczym wobec władzy.

 

Wysłuchała: ulga

 

 


© Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie i wykorzystywanie materiałów bez zgody redakcji zabronione.

Tygodnik "WYSPIARZ niebieski"
Świnoujście  •  ul. Armii Krajowej 12  •  Pasaż Centrum  •  I piętro, p. 109
Tel. +48 91 327 10 64  •  Tel./Fax +48 91 321 54 36

www.wyspiarzniebieski.pl