Pogotowie rodzinne to jedna z form zawodowej rodziny zastępczej, podobnie jak rodziny wielodzietne i specjalistyczne. Ideą tworzenia interwencyjnych rodzinnych placówek dla najmłodszych, jest przede wszystkim zapewnienie opieki, bezpieczeństwa i ciepła rodzinnego w momencie oderwania od rodziców. W rodzinnym pogotowiu jednocześnie może przebywać maksymalnie troje dzieci, każde przez rok. Rodziny zastępcze funkcjonują także w naszym mieści. Jedną z nich jest zawodowe pogotowie rodzinne, które prowadzi Agnieszka Sosińska 9na zdjęciu). Pani Sosińska zgodziła się porozmawiać z nami na temat swojej pracy.
W.n.: Co Panią skłoniło do podjęcia tego rodzaju pracy.
A.S.: Już cztery lata temu zaczęłam się nad tym zastanawiać. Kiedy moje dziecko poszło do zerówki spotkałam się z panią która wówczas prowadziła zawodowe pogotowie rodzinne. Byłam pełna podziwu dla tego, co robi. Mimo tego, że to jest trudna prac cos zakiełkowało mi w głowie. Po dwóch latach przeszłam szkolenie razem z moimi rodzicami, ba sama nie dałabym rady podjąć się tego zadania, ponieważ jestem wdową. Po szkoleniu jeszcze przez dwa lata zastanawiałam się czy pracę podjąć. To nie jest tylko praca dla pracy i liczenie pieniędzy. Trzeba w to włożyć serce. To jest coś, co na pozór nie daje efektów. Nie ma tego czegoś konkretnego, namacalnego. Ale jeżeli chociażby, któreś z tych większych dzieci zapamiętało, że pani Agnieszka powiedziała, że czegoś nie wolno zrobić i w ten sposób uniknie kłopotów, to już będzie dobrze. Obserwuję, z jakimi problemami te dzieci przychodzą i po krótkim pobycie w naszej rodzinie stają się normalne. Bo czasem jak przychodzą zachowują się dość dziwnie. W rodzinach niewydolnych zazwyczaj to dzieci rządzą rodzicami. Tutaj tego nie mogą robić, muszą poznać podstawowe zasady funkcjonowania w rodzinie. Ta praca daje nadzieję i poczucie, że można tym dzieciom dać nadzieję na lepsze życie.
W.n.: Czy Pani własne dzieci pomagają w opiece nad mniejszymi?
A.S.: Oczywiście pomagają. Chociażby w zakupach. Starsza córka pomaga też przy kąpieli czy karmieniu. Młodszy syn też stara się pomagać na ile potrafi. Ponadto moje dzieci uczą się też zachowań społecznych. Teraz widzą namacalnie, że są takie sytuacje, kiedy
rodzice porzucają swoje dzieci i opiekę nad nimi musi podejmować ktoś inny.
W.n.: Jeżeli dla malucha znajdzie się rodzina adopcyjna to taka rodzina przyjeżdża do Pani?
A.S.: Przyszli rodzice przyjeżdżają poznać dziecko. Zazwyczaj jest to w weekend. Aby mogli je ode mnie odebrać potrzebna jest decyzja sądowa. Obserwowanie jak rodzice adopcyjni odbierają dziecko to jest coś niesamowitego. Widać ich ogromną radość i jednocześnie przejęcie nową rolą. Gdy zobaczę już i poznam przyszłych rodziców mogę oddać im dziecko ze spokojnym sercem. To jest przeżycie dla nich, dla mnie i dla całej mojej rodziny. Nie mniej muszę zachować do tych dzieci dystans, żeby ich nie skrzywdzić. Uczę takiego dystansu moje własne dzieci. Muszą wiedzieć, że nasi podopieczni odejdą a na ich miejsce przyjdą inne dzieci.
– 600 zł na tzw. zagospodarowanie dziecka, bo trafiają do nas bez niczego. Moje rodzone dzieci maja rentę po zmarłym ojcu, ale na dwójkę jest to tylko 670 zł. Wydaje się, że jest to dużo pieniędzy, ale muszę mocno kręcić głowa, żeby na wszystko starczyło. Mimo tego decyzja podjęcia się takiej pracy nie zależy od pieniędzy. Zależy od naszej psychiki, chęci pomocy i uczynienia dobra dla tych dzieci.
Więcej na ten temat w najbliższym papierowym wydaniu „Wyspiarza niebieskiego”
Rozmawiała Anna Kamińska - Szpachta
foto eska
© Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie i wykorzystywanie materiałów bez zgody redakcji zabronione.
www.wyspiarzniebieski.pl