Z opisów tych wynika, że odwiedził wiele miast w Polsce. Człowiek znikąd był już w Bydgoszczy, Krakowie, Poznaniu, Częstochowie, Inowrocławiu, Wrocławiu, Ełku... Wszędzie, gdzie był obiecywał ludziom w różnym wieku i na różnych stanowiskach, studentom, prezesom, trenerom, uczniom, wsparcie finansowe. „Fundował” (na gębę) wycieczki, stypendia, klubom sportowym dotacje na poszczególne sekcje itd. Itp. I to nie małe. Takie rzędu kilkudziesięciu tysięcy złotych. Bywał na uczelniach, w klubach sportowych, w różnych organizacjach i u osób prywatnych. Wszędzie motyw jest taki sam. Opowiada, jak to był na misji wojskowej w Iraku albo w Afganistanie, za co otrzymał od armii niemałe odszkodowanie i teraz chce nim się podzielić z potrzebującymi. A takich wszak jest u nas naokoło pełno. Był tak wiarygodny w swoich opowieściach, że ludzie zapraszali go do swoich domów, karmili, poili, nocowali, kupowali żywność, pożyczali niewielkie kwoty (bo np. bank był już zamknięty), udostępniali swoje telefony, stawiali piwo za swoich ostatnich parę złotych. Wiarygodny był także z tego powodu, że zawsze wspierał się dowodem osobistym, który okazywał chętnie w różnych okazjach. W końcu zawitał do Świnoujścia...
- To było piątkowe popołudnie. Siedzieliśmy z kolegą na ławce (Karol z Michałem – dop.red.), niedaleko przeprawy promowej – opowiada uczeń Zespołu Szkół Morskich w Świnoujściu. W pewnym momencie zbliżający się do nas, utykający wyraźnie na jedną nogę przechodzień, przewrócił się na chodniku. Podskoczyliśmy do niego, żeby mu pomóc wstać. Jak nam się zdawało – nie odniósł specjalnych obrażeń. Potem, kiedy analizowaliśmy sytuację, doszliśmy do wniosku, że przewrócił się specjalnie...
Ubrany był schludnie. Przysiadł się do nas na ławce. W ślad za podziękowaniami rozpoczął swoją opowieść. Oczywiście o sobie. W tych opowiastkach był wiarygodny. Miał przy sobie plecak, teczkę z dokumentami i była tam chyba karta weterana, ale tego nie jestem pewien. Mówił, że jest byłym zawodowym wojskowym w stopniu majora, że był na kilku misjach, a na tej w Iraku w 2000 roku stracił nogę. Wypytywał nas o szkołę, do której chodzimy. Przyznaliśmy się, że nie jesteśmy mieszkańcami miasta i że mieszkamy w internacie. Zapytał o adres internatu i mu podaliśmy. Podaliśmy mu także swoje imiona i nazwiska, bo bardzo prosił. Ku naszemu zdziwieniu przyszedł do internatu z podziękowaniami za pomoc kalekiemu. Rozmawiał z nauczycielami i wychowawcami. W podzięce chciał dać nam po 10 tys. złotych. Miał kilka propozycji. Chciał zorganizować specjalny apel w szkole, zorganizować wycieczkę uczniów do wojska. Jeśli chodzi o pieniądze, to my ich nie chcieliśmy, a uczniowie zdecydowali, że jeśli już bardzo chce, to żeby dał na szkołę.
Po tych jego opowiadaniach wychowawczyni z internatu znalazła w internecie historyjki związane z majorem i jego „działalnością” na terenie kraju. On sam się nie krył ze swoimi danymi. I dane te były prawdziwe, tyle, że różne „legendy” dopisywał sobie sam przebywając w różnych miastach. Więcej w papierowym wydaniu gazety.
© Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie i wykorzystywanie materiałów bez zgody redakcji zabronione.
www.wyspiarzniebieski.pl